Krypto scamy: jak lukratywny biznes zmienił się w koszmar - historia Pana Łukasza

Pracowałem wtedy jako inżynier na budowie. Świeżo po inżynierce. Jako młody, ambitny człowiek, po pracy szukałem dodatkowych sposobów na zarobienie większej ilości pieniędzy, szczególnie w świecie krypto, bo jest on łatwo dostępny.

Było to kilka miesięcy po wybuchu wojny na Ukrainie, w czerwcu, końcówka hossy lub nawet początek bessy po upadku LUNY. Napotkałem post na forum związanym z krypto o sekcji P2P na giełdzie Binance, która umożliwiała zakup krypto przelewem w złotówkach, a nie dolarach, tak jak wymagało wtedy Binance. Wszedłem, zobaczyłem, mówię: fajnie, ale coś mi nie gra z cenami. Były one znacząco wyższe od ceny rynkowej, a licznik dostępnych sztuk USDT w pierwszej ofercie spadał z każdą sekundą, więc popyt na to był ogromny.

Kilka tysięcy w jeden dzień? Nic trudnego!

Akurat miałem kilka tysięcy w USDT na giełdzie, więc pomyślałem: czemu nie spróbować? Wystawiłem ofertę o godzinie 23:00, w środku tygodnia, z ceną 10% wyższą, niż cena rynkowa. I co? Wykupili ode mnie cały towar w 30 minut! Zarobiłem właśnie 10% od mojego kapitału! Błyskawicznie, przelewami na moje konto, bez żadnego ryzyka (tak wtedy myślałem). Frajerzy, jutro kupuję więcej i powtarzam schemat. Następnego dnia wszystko działało. W głowie już liczę ile będę mieć za miesiąc z takimi przyrostami. Już jestem na plaży z drinkiem, przed moją nową willą, z lamborghini w garażu...

Tanio kupić, drogo sprzedać

Schemat działania był prosty: kupowałem taniej na giełdzie lub kantorze i sprzedawałem drożej o ok. 10% na P2P Binance. Bez żadnych limitów. Chcesz mi przelać 10-20 tysięcy? Nie ma problemu. Śmiało, biorę wszystko, jak leci! Myślałem, że wystarczało jedynie przestrzegać regulaminu o porównaniu danych na Binance i na przelewie bankowym.

Sielanka trwała około 20 dni. Na początku działałem niepewnie, z kilkoma tysiącami, a pod koniec wymieniałem już około 30 tysięcy dziennie. Łatwo policzyć, że ostatniego dnia zarobiłem około 3 tysiące złotych, czyli moją miesięczną wypłatę jako inżynier... Naturalnie wraz z rozwojem mojego “złotego biznesu”, nie czekając długo (i zdecydowanie niewiele myśląc), wręczyłem wypowiedzenie w pracy. Na obronę swojego wizerunku powiem jednak, że zarabianie na P2P nie były jedynym powodem, dlaczego zwolniłem się z pracy na etacie.

Wtedy zaczęły się schody…

Któregoś dnia, już pod koniec mojej sielanki, godzinę po zrealizowaniu transakcji, dostałem wiadomość od kupującego, że padł ofiarą oszustwa i prosi o zwrot pieniędzy. Ogólnie jestem osobą uczciwą i można powiedzieć empatyczną. Oczywiście nie zwróciłem pieniędzy, ale starałem się tej osobie pomóc. Zapytałem o szczegóły, podpowiedziałem, żeby to zgłosił na policję, do banku, do Binance. Ale na żadną z moich wiadomości nie dostałem odpowiedzi. Uznałem że Pan pomylił adresy wypłat, stracił środki i teraz łapie się brzytwy, próbując mnie wykiwać. Olałem temat, bo przecież nic złego nie zrobiłem, a nawet chciałem pomóc.

“Gdzie moje 25K?!”

Kilka dni później jadę na shopping do Gdańska. Mam na koncie zarobione 25 tysięcy, umówmy się - wcale nie tak ciężką pracą. Czuję się jak Pan i Władca, dlatego staję na parkingu płatnym - teraz mnie stać! Zabieram ówczesną dziewczynę, a dziś już na szczęście narzeczoną (nie wiem jak wytrzymuje z takim głąbem ;) ). Wchodzimy do sklepu, ale nie ma tego, czego potrzebuję, więc postanawiam zrobić zakupy przez internet. Klikam “kup teraz”, otwieram apkę, żeby podać kod BLIK, a na koncie… Jest okrągłe 0 złotych. Szok, z 25 tysięcy na 0 złotych. Pierwsza myśl - oszustwo! Ale w historii transakcji nie ma żadnych transferów. Pieniądze po prostu zniknęły. Dzwonię na infolinię, ale oni nic nie wiedzą. Przełączają mnie pomiędzy sobą, myślą intensywnie. W końcu znaleźli moje pieniądze w systemie. Zablokowane. Nic więcej na razie nie mogę się dowiedzieć. Podobno dzwonili, ale nie odbierałem. Mam przyjść do banku u mnie w mieście, to wyjaśnią co się stało. Trochę mniej stresu, ale nadal coś czuję, że to nie skończy się fajnie. Od razu przypomniała mi się rozmowa z kilku dni wcześniej z oszukanym Panem z P2P.

Jak zostałem przestępcą w oczach banku, prokuratury i policji

Wróciliśmy z Gdańska trochę szybciej, żeby zdążyć do banku przed zamknięciem. Pan w banku daje od razu jakiś świstek do podpisania, że świadomie działam w sektorze krypto. Po chwili okazuje się, że ktoś się zgłosił do banku z prośbą o zwrot pieniędzy, ponieważ został wprowadzony w błąd. Danych osobowych nie chcieli mi podać, ale datę już tak. Nie zgadzała się z datą transakcji, w której wcześniej Pan pisał do mnie, że został oszukany. Podpisałem więc, że nie zgadzam się na żaden zwrot, ponieważ dokonałem transakcji i jeżeli zwrócone zostaną mi USDT, to ja zwrócę złotówki. Sprawa miała zostać wyjaśniona w ciągu kilku dni, ale nadal dziwne było to, że zablokowano mi całe moje środki oraz co śmieszniejsze - środki z konta firmowego. Suma znacząco przewyższała wartość transakcji z rzekomego oszustwa. Mijały dni, a ja codziennie dzwoniłem do banku, ponieważ zablokowano mi też pieniądze na życie. Jednym słowem - katastrofa.

Po kilku dniach ciągłego dzwonienia pan w banku łaskawie powiedział mi, chyba nawet w tajemnicy, że środki zostały zablokowane przez prokuraturę w związku ze sprawą prowadzoną przeciwko mnie. No i tutaj zaczęła się zabawa. Okazało się potem, że to wszystko: o tym dlaczego i przez kogo zostały zablokowane środki, było wiadome od początku, ale nie zostałem o tym poinformowany. Próbowano ukryć przede mną informacje, jakbym był rzeczywiście przestępcą. To było w tym wszystkim najgorsze. Że byłem traktowany jak przestępca…

Nieznajomość prawa szkodzi

Litościwy pan w banku podał mi numer sprawy. Udałem się do prokuratury, gdzie niestety nie dostałem żadnej odpowiedzi, a numer do Pani prokurator był wiecznie niedostępny. Szybko uświadomiłem sobie, że jeśli sprawa jest w prokuraturze, to szybko pieniędzy nie odzyskam. Zacząłem czytać, rozeznawać temat i okazało się, że istnieje coś takiego jak AML (procedura Anti Money Laundering, pozwalająca m.in. monitorować rynek, historię przepływu czy częstotliwość transakcji w celu przeciwdziałania praniu pieniędzy oraz innym nielegalnym działaniom) oraz KYC (procedura Know Your Client, umożliwiajaca skuteczną weryfikację tożsamości), o czym nie miałem najmniejszego pojęcia. Wiadomo - trzeba było weryfikować konto z dowodem osobistym przy rejestracji na giełdzie, ale uznałem to za pewnego rodzaju zabezpieczenie. I to, że nie zrobiłem nic złego, nie było do końca pewne, ponieważ działając jak działałem, mimo wszystko obowiązywały mnie przepisy zawarte w AML, a jak ja miałem ich przestrzegać, skoro ich nie znałem? No ale nieznajomość prawa nie stanowi usprawiedliwienia. Na prawnika nie było mnie stać, niestety.

Lepiej uczyć się na cudzych błędach

Zacząłem więc rozeznawać się w sprawach karnych i w tym, jak należy teraz postępować. Postanowiłem od razu napisać pismo do prokuratury, wyjaśniając całą sprawę. Zawarłem tam całą historię, a nawet przytoczyłem regulamin Binance, którego tak kluczowo przecież przestrzegałem. Niestety maszyna administracyjna w Polsce jest, jaka jest. Papiery z prokuratury do sądu szły kilka miesięcy. To był jeden z gorszych okresów w moim życiu. Chwilę przed działalnością P2P straciłem też kilkanaście tysięcy złotych w scamie. Potem zablokowane środki, a na dodatek bessa wkroczyła pewnym krokiem na rynek krypto…

Postanowiłem, że się nie poddam i nie załamię. Zacząłem dorywczo pracować tam, gdzie mogłem. Nie wróciłem do zawodu, ponieważ nie czułem się w tym komfortowo. Warunki zapewniane przez pracodawców, jak i zarobki były co najmniej śmieszne. Udało mi się przetrwać, ale nadal czekałem na rozwój sprawy. W międzyczasie dużo czytałem i uczyłem się o krypto.

Niekończące się przesłuchania i odsłonięcie wszystkich kart

Po kilku miesiącach przyszedł czas na przesłuchanie na policji. Na dzień dobry zostałem zaatakowany oskarżeniami i pytaniami dlaczego oszukuję ludzi oraz dlaczego handluję akcjami PKN Orlenu. Lekko zmieszany zacząłem tłumaczyć moją wersję wydarzeń. Okazało się, że oszuści namawiają ludzi do kupna akcji znanych spółek państwowych typu PKN Orlen, PGNIG itd. Zapewniają ogromne zwroty, ale jak przychodzi do płatności, to też tworzą konta na giełdzie Binance. Nieświadomi ludzie podążają za wskazówkami oszustów. Następnie oszuści, przeprowadzając ich przez rejestrację, mają dostęp do wszystkich loginów i haseł. Ludzie podają im te dane, bo przecież pan jest brokerem, to nie oszuka.

Potem właśnie na sekcji P2P oszuści składają zamówienia u handlarzy, takich jak ja i podsuwają dane do przelewu ludziom, których oszukują. Przelew, za który mają kupić akcje spółek. Niestety pieniądze trafiały do mnie, środki były wysyłane na konta giełdowe kontrolowane przez oszustów i w ten sposób oszuści znikali z wypłaconymi kryptowalutami z kont giełdowych, zostawiając oszukanych ludzi na kilkadziesiąt tysięcy złotych. I handlarzy, takich jak ja, narażonych na poniesienie konsekwencji, bo transfer pieniędzy banki widzą, a kryptowalut już nie. Po kilku dniach oszukani orientują się, że padli ofiarą oszustwa i zgłaszają to na policję lub do banku. Wtedy cała maszyna rusza.

To jest schemat dla jednej osoby, ale z tego co opowiadał mi policjant, to istnieją całe grupy przestępcze, wysyłające pieniądze pomiędzy kontami, tworząc siatkę osób poszkodowanych. Dlatego sprawy tak długo się ciągną. Ja byłem przesłuchiwany na końcu, ponieważ przede mną musieli przesłuchać około 100 osób związanych z moją sprawą.

Nie byłem jedyną ofiarą. Co jest jeszcze śmieszniejsze - sprawa dotyczyła tylko jednej transakcji na 9 tysięcy złotych, a czekały mnie jeszcze wyjaśnienia w innych sprawach, na pozostałe pieniądze.

Gdzie schować skradzione kryptowaluty?

Czas mijał, dostałem kolejne wezwanie na przesłuchanie. Tym razem podobnie na początku traktowany jak przestępca, ale po wyjaśnieniu, szybko byłem już traktowany jak człowiek i szczerze - po każdym przesłuchaniu odczuwałem, że nawet policjanci byli pewni mojej niewinności. W całej sprawie najbardziej okazała się pomoc policjantki, która sama była zaangażowana w społeczność kryptowalut. Otóż przyznała się, że wyremontowała sobie mieszkanie za Bitcoina kupionego około 10 lat wcześniej. Jako jedyna wiedziała o czym do niej mówię, posługując się terminologią z sektora krypto.

Sama się śmiała, że ma niezłe przygody, np. w mojej sprawie komendant uznał mnie za perfidnego przestępcę i gdyby nie ona, to dostałbym nalot na dom, ponieważ według komendanta skradzione kryptowaluty trzymałem w komputerze. Obrazując to dokładniej: według niego kryptowaluty fizycznie trzymałem w środku stacji roboczej. Chciał, aby młotkami rozwalić mój komputer i wyciągnąć z niego kryptowaluty…

Happy end?

Sprawy nadal się ciągną, nie dostałem jeszcze z powrotem żadnych pieniędzy. Ale jest nadzieja, ponieważ w jednej ze spraw prowadzonych przez wspomnianą wyżej policjantkę zostałem uniewinniony. Sprawa została umorzona i możliwe, że niedługo dostanę część pieniędzy z powrotem.

Tak właśnie wyglądała moja historia. Nie byłem bezpośrednią ofiarą całego zajścia, ale jednak pieniądze zniknęły i ostatnie miesiące nie należały do najprzyjemniejszych. Natomiast dałem radę. Jestem młody i jeszcze odpracuję głupotę, ale należy tutaj pamiętać o tej setce ludzi, najczęściej starszych, którzy zachęcani pieniędzmi, zostali perfidnie oszukani. Często też pożyczyli pieniądze od banku, aby zwiększyć inwestycję. Teraz, w czasach szalejącej inflacji, zostali bez poduszki finansowej i możliwe, że ze skromnymi emeryturami. Do wszystkich oszukujących: obyście kurwy zdechły.

Lista artykułów

Zobacz inne artykuły

Klikając „Zaakceptuj", wyrażasz zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy wykorzystania witryny i wsparcia naszych działań marketingowych. Aby uzyskać więcej informacji, zapoznaj się z naszą Polityką prywatności.